Moi drodzy, dawno nie pisałam, bo oczywiście młyn i praca i przygotowania do sezonu jesiennego (choć lato w pełni!) ... ale nie będę narzekała. Wolne chwile poświęcam ostatnio bardziej na pomoc kotom i nie mam kiedy usiąść i napisać.. a pisać o czym to oczywiście jest.
Tak więc szybko zdam relację z pewnej akcji, która ostatnio miała miejsce u mnie w kompleksie biurowym. Moja praca mieści się na lekkim "zadupiu", niedaleko lotniska, w sąsiedztwie pól, domków jednorodzinnych, niezagospodarowanych jeszcze przestrzeni i wielu niskich biurowców. Po 18 miejsce to zamiera. Poza drogą szybkiego ruchu, sąsiadującą z kompleksem.
Kilka dni temu zrobiłam sobie mała przerwę w pracy, aby udać się do sklepu, dać odpocząć oczom od ciągłego patrzenia się w kompa. Miałam chwilę, bo dopiero za dwie godziny byłam umówiona na spotkanie. Idę sobie i nagle patrzę ... w krzaczkach, na pasie zieleni przy ulicy (tej ruchliwej) siedzi mały kotek. Siedzi i miauczy ale nie daje do siebie podejść ani się zwabić. Ludzie przechodzą obojętnie. Ktoś postawił mu miseczkę z wodą. I tyle...
Niewiele myśląc dzwonię do koleżanki. "Hanka, mamy problem... trzeba ratować małego kotka". Kicia miała początek kociego kataru, była zagubiona. Podpytałam się w sklepie i uzyskałam informację, że koczuje tak od kilku dni, a drugiego kotka, który z nią był, przejechał samochód! OMG! Trzeba pomóc.
Szybka akcja. Przyjechała Hanka, nastawiła klatkę łapkę, zanęciłą kotka :) Czekamy. Minuty mijają, kotek nie daje się złapać, ludzie się interesują, a mi coraz bardziej przybliża się ważne spotkanie... Nic, czekamy. Dam radę :) Teraz liczy się kotek :)
Po pół godzinie sukces. Kotek siedzi w klatce! Super, tylko co dalej... Telefony, siatka kontaktów uruchomiona, kotka trzeba podleczyć, więc Hania wzięła go do lecznicy, ale na mnie spadła dalsza odpowiedzialność za jego los.
Oto małe w klatce (zdjęcia niewyraźne, bo robione pod wpływem emocji kiepskim telefonem) :):
I wtem spośród gapiów wyłoniła się jedna dziewczyna. Kociara :) Jest chętna dać kotkowi domek tymczasowy. Nie może wziąć na stałe, bo za pól roku się wyprowadza i nie będzie miała warunków. Ale lepszy domek tymczasowy niż nic.
W lecznicy okazało się, że to 2 miesięczna kotka :) Cudna, maleńka, nieśmiała, ale charaktetrna. Obsyczała wszystkich wokół! Takie to to małe, a syki wydaje jak prawdziwy tygrys!
Dziś kotkę odebrałam i zawiozłam do domu tymczasowego. Od razu została otoczona miłością :) Przytulona zaczęła mruczeć jak traktor! Syków i parchów żadnych nie było :) W sobotę mam dostać dobre zdjęcia kici. I... będziemy szukać jej domu :) Wierzę w naszą siłę i wierzę, ze wspólnymi siłami znajdziemy dla maleńkiej Usi (takie dostała imię w DT) najlepszy z możliwych domków :)
Na razie mała wygląda tak:
Pod oczkami ma takie jakby rdzawe futerko, nie wiem czy jej tak zostanie czy to efekt kociego kataru (ale oczka są już dobre, jeszcze dostała kropelki) czy czegoś innego (np. ma takie umaszczenie?).
Ciesze się, że udało się małą uratować! Na spotkanie zdążyłam :) Wszystko ułożyło się dobrze. Jeszcze żeby tylko znaleźć jej stały dom...
I tak to właśnie ostatnio zamiast pisać i być z Wami jestem w terenie ratując kocie biedy, których w okresie wakacyjnym jest cała masa...
Ściskam i pozdrawiam Was wszystkich oraz całuję w noski wszystkie Wasze kociaki :* Do przeczytania :)