środa, 23 listopada 2016

Ale ten czas leci

Już zaraz mamy grudzień. To straszne, że dni mijają tak szybko, a mnie dopadł marazm i lenistwo na tyle, że nic nie byłam w stanie wyskrobać na blogu... najchętniej bym spała :) a moje koty na mnie ;)

Kiedy to byliśmy już w Kazachstanie... mija trzeci tydzień od powrotu. Cudownie było oderwać się od codzienności i pojechać do ukochanej Azji Centralnej choć na tydzień. Szkoda, że podróż zawsze jest strasznie męcząca (12h) i to przestawienie czasowe (+5h), ale i tak warto!

Załatwiłam sprawy biznesowe i znalazłam czas na wypoczynek :) w międzyczasie spotkałam się z headhunterką w Ałmaty i ... poza tym, że całą rozmowę rekrutacyjną przeszłam w języku rosyjskim (jestem z siebie dumna) to jeszcze dostałam propozycję pracy w mojej branży! :) Niestety po powrocie do kraju sprawy się lekko pokomplikowały, okazało się, że moja mama jest chora i nie mogę teraz opuścić kraju :( a już bym pakowała walizki i koty! Nie ma tego złego, jak się raz udało to widać, że można. Ważne było spróbować i nawiązać kontakty :) Pierwsze koty za płoty, jak to się mówi :)

W Astanie przywitał nas, jak wylądowaliśmy nad ranem, solidny mróz. Na trawie leżała spora warstwa śniegu... Na szczęście w ciągu dnia przyszło lekkie ocieplenie :) Astana jest piękna. Nowy Jork Azji Centralnej. Nowoczesna, zadbana, rozbudowująca się. Oczywiście tylko centrum, bo poza nim dalej można spotkać stare budynki, brudne, zatłoczone marszrutki i pełne ludzi bazary :)























Z Astany polecieliśmy do Ałmaty i przeżyliśmy termiczny szok :) Z typowo zimowych temperatur przenieśliśmy się do +20st! Ałmaty są takie bardziej swojskie, nie takie nowoczesne, mają swój niepowtarzalny klimat. Położone są w dolinie i otoczone wysokimi górami. Gdy w górach leżał już solidny śnieg, w mieście świeciło słonko i można było chodzić w krótkim rękawku :) Zdjęć dużo nie robiliśmy, bo byliśmy tu już drugi raz. Najbardziej zafascynowała nas wyprawa kolejką linową na średnią stację na wysokość ok. 2,8 tyś metrów. A tak to szwendaliśmy się po ulicach, podziwialiśmy uliczne bazary (nie mogłam patrzeć na to mięso rozłożone na stolikach pod gołym niebem) i chłonęliśmy atmosferę miasta.

















Szkoda było wracać. Tak krótki i intensywny wyjazd tylko nas rozstroił emocjonalnie i ciężko było wracać do kieratu. Teraz intensywnie wyjeżdżamy na weekendy :) no nie mogę usiedzieć spokojnie w miejscu :) :)

Koty się już przyzwyczaiły, że w weekendy nas nie ma, choć jest im smutno i zawsze witają nas jakby nie widziały latami :) Za to w tygodniu poświęcamy im mnóstwo uwagi i czasu, aby wynagrodzić weekendowe rozstania. O tych krótkich wypadach, testowaniu nowej karmy i codzienności napisze niebawem.