poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Przez palce

Zrobiły się piękne, długie, ciepłe dni :) Fajnie, nareszcie. Niestety życie i czas przelatują mi przez palce, gdzieś pomiędzy długą drogą do i z pracy, siedzeniem w klimatyzowanych pomieszczeniach przed ekranem komputera.

Lubię swoją pracę, ale nie mogę się pogodzić z tym, że zabiera ona mój prywatny czas :( codziennie... nie akceptuję tego, ale nie potrafię wyegzekwować na szefach poszanowania czasu prywatnego. Muszę sobie z tym jednak poradzić, bo nie mogę żyć tylko pracą :( brakuje mi bloga, ale uwierzcie, padam na twarz wieczorem i choć tematów mnóstwo, to nie mam siły ponownie włączyć kompa... od czasu do czasu zajrzę co tam u Was i tyle. Nie chcę, żeby to tyle mi wystarczało, chcę przede wszystkim żyć!

Dość wyżalania. Jest to dla mnie jednak ciężka sytuacja... może ktoś z Was wie, jak skutecznie (oprócz oczywiście zmiany pracy) wyegzekwować na szefach prywatność? Po co są te głupie korporacje = kołchozy pracy? Kiedy wreszcie Polacy zrozumieją, że pracownik, aby był efektywny MUSI być wypoczęty i mieć swoje życie? Nic to - miał być koniec wyżalania się :)

Kociołki moje kochane dzielnie mnie wspierają. Krótkimi wieczorami asystują mi we wszystkim co robię :) Witają, jak zawsze szczęśliwe, gdy wieczorem wracam wreszcie z pracy :) Moje pluszaki kochane :)

Ostatnio jednak też przyprawiły mnie prawie o zawał serca ;) Ocieplają nasz blok i zostało ustawione wielkie rusztowanie. Nawet w naszym ogródku. Jednego wieczoru koty jak zwykle grasowały w ogródku polując na wszędobylski styropian (jest wszędzie... na balkonie, w ogródku, w domu i choćbym odkurzała co godzinę, jest to syzyfowa praca, bo on wciąż jest nowy i nowy i niekończący się). Ale... zapadła jakaś złowroga cisza. Tylko Fifi została na ogródku, a Łini i Guico znikli... Wołamy.. nic. Wychodzę więc na sam ogródek i wołam... I nagle patrzę!!!! a!!!! te dwa łobuzy są na rusztowaniu!! na wysokości 1 piętra i właśnie ładują się na balkon sąsiadki. Niewiele myśląc lecę do sąsiadki (jest godz, 22). Na szczęście jest wyrozumiała :) wpuszcza mnie na swój balkon, a te  nygusy jak tylko otworzył się balkon, zwiały na rusztowanie. I miauczą wniebogłosy. O mój Boże co to był za pościg po rusztowaniu i mieszkaniach sąsiadów! Masakra! Do dziś mam dreszcze. Całe szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale najadłam się strachu. Gucio i Łini chyba też, bo od tego sądnego wieczoru nie wchodzą na rusztowanie. Też dbamy o to, aby jednak wieczorami koty siedziały już w domu :)

Zdjęć brak.

Obiecuję jednak sobie i Wam większą regularność i więcej zdjęć :) do następnego! :)